Wielu Polakom wyjazd nad Bałtyk, szczególnie latem kojarzy się z raczej przegraną loterią pogodową. Co roku obiecujemy sobie, że może jednak tym razem lipiec będzie piękny i co roku po powrocie przyrzekamy sobie, że to był ostatni raz. Szczególnie rodziny z dziećmi upatrują w bałtyckim jodzie panaceum na wszelkie dolegliwości swoich pociech. Skąd to wiem – bo sami tak robiliśmy wielokrotnie.
Tym bardziej zadziwia fakt, że kilka kilometrów od granicy nad tym samym morzem jest miejsce, które zagraniczne foldery reklamują jako najbardziej słoneczny region Niemiec! Dla wyrównania szans wybieramy najgorszy moment na podróż. Na przejażdżkę wyruszamy w styczniu, w czasie kolejnej fali pandemii i tylko na 2 dni. Startujemy ze Świnoujścia.
Morze z innej perspektywy
Aby porównać jakość powietrza po obu stronach granicy, wspinamy się na ścieżkę w koronach drzew (parking płatny, wstęp 12 EUR). Spacer po drewnianej kładce między drzewami to atrakcja głównie dla dzieci. Punktem docelowym jest 33 metrowa wieża widokowa wzorowana na dawnej baszcie Bismarcka. Na szczyt wchodzi się rampą skąd rozpościera się widok na szerokie bałtyckie plaże, prawie wszystkie kurorty na wyspie, zalesione wzgórza, jeziora i zatoką Achterwasser. W pogodny dzień widać nawet Rugię i stały ląd po drugiej stronie Zalewu Szczecińskiego. Na szczycie wieży rozpięto siatkę, po której spacer robi wrażenie nawet na starszakach.
Truskawkowy biznes
Kilka kilometrów dalej przed zjazdem z ronda na Koserow trafiamy wielką truskawkę. Zastanawiamy się czy zjechać bo miejsce trąci komercją ale właśnie zaczął sypać śnieg więc z plażowania nici. “Karls” to rodzinne przedsiębiorstwo, które dawniej zajmowało się tylko uprawą truskawek. Teraz jest to sklep połączony z parkiem rozrywki. Takich miejsc w Niemczech jest już sześć więc jak widać interes, który kręci się wyłącznie wokół truskawki, kręci się dobrze. W ogromnym sklepie połączonym z manufakturą oferowane są setki produktów wytwarzanych z truskawek. Poza cukierkami, czekoladkami i konfiturami możemy dać się zaskoczyć truskawkową musztardą i truskawkową kawą. Ściany hali zdobią setki dzbanków i czajników, wszystko jest schludne i ładnie opakowane. W sezonie organizowane tu są pokazy, festiwale i konkursy. Z całą pewnością dzieciaki będą zachwycone.
Plaża na wyspie jest jedna. Szeroka miejscami na 40 metrów usłana drobnym piaskiem ciągnie się ponad 40 km od Świnoujścia do Peenemünde. Jednak gdy po polskiej stronie górują nad nią wysokie szklane apartamentowce i hotele to po niemieckiej – XIX wieczna, niska zabudowa domów wczasowych, willi i sanatoriów. Panuje tu także większy ład. Jest czysto. Nie ma handlarzy z ciupagami, szpetnych reklam kebabów i andyjskiej muzyki. Restauracje serwują chętniej tutejsze specjały niż kuchnię wietnamską choć enerdowskiego bockwurst’a, soliankę czy grochówką także można zamówić.
Zinnowitz – perła Bałtyku i niebieska łódź podwodna
Zinnowitz często nazwane jest perłą Bałtyku choć akurat berlińczycy nazywali je “wanną”. Przed wojną każdy szanujący się mieszkaniec stolicy spędzał lato właśnie tutaj albo w jednym z trzech cesarskich uzdrowisk w Ahlbeck, Heringsdorf lub Bansin. Efektem “najazdu” berlińczyków na wyspę jest zabudowa miejskich promenad ekstrawaganckimi willami i wytwornymi pensjonatami. Punktem centralnym jest molo wypuszczone w Bałtyk na długość 315 m, na którego końcu znajduje się charakterystyczna gondola wyglądająca jak krzyżówka karmnika z niebieską pomarańczą. Ta dziwna konstrukcja to batyskaf, który zanurza się pod wodę na głębokość kilku metrów. Siedząc w środku można podziwiać życie morza bałtyckiego. Nową atrakcją jest taras przy Promenade Hall, który wygląda jak brakująca połowa batyskafu przy molo tylko zamiast się zanurzać, podnosi się nad dachy.
Tajna broń Hitlera
Atrakcją bardziej dla dorosłych jest wizyta w Muzeum w Peenemünde. W czasie II wojny światowej mieścił się tu największy i najbardziej nowoczesny w Europie wojskowy ośrodek badawczy. Prace w Peenemünde stały się podstawą masowej produkcji rakiet V 1 i V 2, używanych do ostrzeliwania belgijskich, angielskich i francuskich miast. W pozostałych po bombardowaniach budynkach mieści się muzeum kilka ekspozycji i sale, w których odbywają się koncerty i konferencje.
Industrialne wnętrza i wysłużona maszyneria robią ogromne wrażenie. Każdy detal jest niepowtarzalny a przedmiot niecodzienny. To gotowa scenografia do jakiegoś przerażającego, dystopijnego filmu.
Powrót w demoludy
Następnego dnia ruszamy na południe wyspy. Zaraz za granicą przed Ahlbeck skręcamy w drogę L266 prowadzącą na lotnisko Heringsdorf i do miasta Usedom (Uznam). Przez kilka kilometrów droga wije się przez wzgórza co nas zaskakuje przyzwyczajonych do płaskiego wybrzeża Bałtyku. Ta część wyspy jest mocno pofałdowana i przypomina morenowe pagórki na Mazurach. Teren jest tak zaskakujący jak głazy na estońskich plażach.
Dojeżdżamy do głównej 110 by kilka kilometrów dalej skręcić do miejscowości Dargen. Znajduje się tu lokalne, muzeum DDR (niestety zamknięte). Powstało z inicjatywy fanów motocykli i na terenie jest sporo eksponatów związanych z enerdowską motoryzacją. Przy parkingu na klepisku jest kilka obiektów, które przypominają czasy słusznie minione. Są Trabanty, Ikarusy, oryginalny kiosk i budka telefoniczna z plastikowymi Niemcami i reklama Piaskowego Dziadka (kto to pamięta).
Całość ma trochę kiczowaty charakter ale eksponaty i bibeloty są jak najbardziej z epoki. To wycieczka w czasy, kiedy NRD produkowało największe obiekty pożądania – aparaty Praktica i filmy ORWO.
Sielskie klimaty – tak samo a jednak ładniej
Kontynuujemy podróż chyba najgorszą drogą w Niemczech (ciężko było ją znaleźć ale jest) – Stolper Strase biegnącą równolegle do brzegu Zalewu Szczecińskiego. Droga jest w kiepskim stanie i miejscami wąska na jedno auto. Jest za to niezwykle malownicza i pusta. Wjeżdżając do Stolpe mijamy piękne chaty kryte strzechą i porośnięte mchem. Zabudowa w miejscowości jest jednorodna i nawet nowoczesne budynki idealnie harmonizują ze starymi konstrukcjami. Tego zazdroszczę i szukam wytrwale mijając polskie kurorty.
Zatrzymujemy się przy zamku Stolpe, który był przebudowywany, niszczony i odbudowywany, tylekroć że aż dziw bierze, że nikt na niego nie machnął ręką. Po wyjeździe Armii Czerwonej, podzielono pozostałości włości między urzędy w Rostocku i Berlinie. Dopiero w 1996 roku gmina Stolpe wykupiła i wskrzesiła obiekt.
“Uznam” to za wyzwanie
Ostatnim punktem na trasie jest miasto Uznam (Usedom) jednak o tej porze roku, w czasach zarazy, większość atrakcji jest zamkniętych. Mijamy zatem most Zecheriner Brucke łączący wyspę z lądem i zaskakujący obraz ukazuje się przed samochodem. Po obu stronach drogi 110 znajdują się rozlewiska, z których wód sterczą tysiące pni drzew jakiegoś wymarłego lasu. Robi to przygnębiające wrażenie ale równocześnie czai się tu ogromny potencjał fotograficzny. Przejeżdżamy groblę żałując, że nie ma gdzie zjechać na ostatnie zdjęcie. Strzelam przez okno serię z GoPro i jestem teraz pewien, że należy tu wrócić nie tylko po to jedno zdjęcie.