Kiedy dotarła do mnie wiadomość, że kolejna prezentacja prasowa Volkswagena odbędzie się w Estonii byłem trochę rozczarowany. Nie dość że po płaskim to jeszcze nad morze. W górach o plenery do zdjęć jest łatwiej i znam drogi w Alpach, gdzie każdy zakręt to gotowa scenografia.
Płasko po horyzont
Trasę do Tallina (1640 km) podzieliłem na kilka etapów. Dojazd do granicy łotewsko-estońskiej to właściwie tylko przejazd – od granicy – polowanie na widoki.
1 dzień – trasa przejazdu od granicy 64 km – 50 min
Przez setki kilometrów krajobraz się nie zmienia. Po wjeździe do Estonii także nie – dalej jest monotonnie płasko. Zmieniają się za to zabudowania przy drodze i zapuszczone łotewskie chałupy (swoją drogą bardzo fotogeniczne) zastępują domki w stylu skandynawskim.
W piżamie na plażę
Szukając plenerów zjeżdżam z głównej E67 do miejscowości o dźwięcznej nazwie Suurküla. Jest wieczór więc albo znajdę tu coś ciekawego albo dziś stracę złotą godzinę. Zwyczajna wioska gdzie przydomowy ogródek kończy się w morzu. Nie wielki resort z wygrabioną plażą ale zwyczajna wioska z jednym sklepem i przystankiem autobusowym. Kaczki, kury i psy biegają po przydomowej plaży a mieszkańcy krojąc marchewkę w kuchni widzą przez okno kolejny zachód słońca.
Znajduję odsłonięty kawałek i bezpardonowo ładuję się komuś na posesję. Nie ma czasu na pytanie o pozwolenie. Dopiero po zdjęciach znajduję gospodarza i próbuję wyjaśnić cel najazdu. Nie jest to łatwe bo angielski się nie przydaje a estoński to otchłań lingwistyczna. Wskazuję na samochód, strzelam migawką, mlaskam z podziwem i wszystko jasne.
Przyroda jak scenografia do filmu
Pierwszy nocleg w Estonii przypada w Parnawie. Co ciekawe miasto odległe 500 km od Suwałk było kiedyś stolicą województwa parnawskiego leżącego w granicach Polski.
2 dzień – trasa przejazdu 287 km – 4 godz. 30 min
Rano ruszam na północ kontynuując podróż drogą E67. Po 40 km skręcam w lokalną 155, potem w krajową 10 i 9 i kilkoma lokalnymi docieram do zachodniego wybrzeża w okolicach Roosta.
Puste drogi i długie odcinki przez las a bardziej puszczę. Wysokie modrzewie obrośnięte włosami porostów wyglądają demonicznie. Przyroda nadbałtycka znana u nas jednak tutaj ma rozmiar XXL.
Raj dla podglądaczy – przylądek Põõsaspea
Ostatnie kilkaset metrów przez wąski, wcięty w morze cypel to przejazd gruntowa drogą. Można zaparkować samochód tak, że po obu stronach widać morze. Jednak nie jestem tu sam. Przylądek Põõsaspea to miejsce gdzie wysportowani, estońscy macho przyjeżdżają swoimi wypasionymi furami i rozkładają ekstremalnie drogi sprzęt do polowania. To najlepsze miejsce do obserwacji migracji ptaków w północnej Europie. Więc siedzą w drewnianej chatce i gapią się godzinami przez swoje drogocenne lunety na morze.
Morze niby to samo co u nas jednak usiane wielkimi głazami, wśród których pławią się Chełbie modre dowodząc fantazji dizajnerskiej Matki Natury.
Każdy rodzaj nabrzeża
Wybrzeże Bałtyku znamy dobrze i zawsze spodziewamy się szerokich piaszczystych plaż z drobnym białym piaskiem. W Estonii poza takimi właśnie można trafić na plażę kamienistą, wysoki klif lub hałdę otoczaków. Takie miejsce udaje mi się znaleźć gdy słońce znowu szykuje się do wieczornej kąpieli. Zjeżdżam do portu w miejscowości Paldiski jadąc drogą 183 w kierunku znanej latarni morskiej Pakri. W ostatniej chwili ustawiam samochód i robię kilka ujęć. Przez chwilę jeszcze obserwuję feerię barw na wieczornym niebie, chowam aparat i już bez kluczenia główną drogą dojeżdżam do Tallina.
Park Narodowy Lahema
Zaplanowana na kolejny dzień trasa przejazdu prowadzi przez park narodowy Lahema. To największy i najstarszy park narodowy Estonii. Połączenie lasów, bagien i morskiego wybrzeża okraszone ogromną ilością głazów i kamieni. To tutaj, tak jak środku Pacyfiku można odnaleźć bezludne wyspy i jednocześnie poczuć się jak na Syberii wśród torfowisk gdzie żerują rysie, łosie i niedźwiedzie.
3 dzień – trasa przejazdu 198 km – 3 godz. 20 min
Są miejsca gdzie wysokie i gęste sosnowe lasy zmieniają się w nieprzebytą puszczę. Tutejsza przyroda, w którą się nie ingeruje zachwyca jak rajskie plaże Karaibów.
Docieram do przylądka Purekkari. To półtorakilometrowa ścieżka wgłąb morza. Przez pokrytą głazami groblę można dotrzeć do małej wysepki na której, wśród kamieni obowiązkowo znajduje się mała czatownia dla ornitologów. Miejsce wyjątkowo klimatyczne i emanujące jakimś eterycznym spokojem.
Długie jesienne zachody słońca to znak rozpoznawczy Bałtyku i zazdroszczą trochę kierowcom zaparkowanych w pobliżu kamperów, że za chwilę pozostaną tu sami i będą mieć ten spektakl przyrody na wyłączność. Wracam do Tallina i planuję trasę na ostatnią sesję tym razem w mieście. (o Tallinie w kolejnym wpisie)
Bardzo interesujący opis i piękne zdjecia. Może tam pojadę gdyż z dała od koronawirusa ?