Przejazd Uberem przez Kair o czwartej nad ranem to obrazek, który zapamiętam na długo. Jedziemy szybko wielopasmowymi obwodnicami, na których o tej porze prawie nie ma ruchu. Mimo to, trasa z lotniska pod piramidy zajmuje półtorej godziny.
Arabski Gotham
Giza w nocy to taki arabski Gotham City. Wysokie, monotonnie ciągnące się wzdłuż szerokich ulic, zabudowania. Monumentalna hybryda brutalizmu i kolonializmu, okraszona arabskimi świecidełkami. Wrażenie jest przytłaczające, ale i fascynujące. Zjazdy, wiadukty i obwodnice tworzą komunikacyjny chaos i mimo, że jest środek nocy, miasto nie śpi.
Hotel z widokiem na piramidy
Pokój zarezerwowany w ostatniej chwili Pyramid Front Hotel okazuje się nie być internetowym fejkiem. Jest prawdziwy, i co najważniejsze, faktycznie ma widok na piramidy. Nie trzeba wychodzić z pokoju, żeby poczuć, że jest się w Egipcie. Budzę się co chwila, żeby to sprawdzić. Po kilku godzinach słońce powoli wstaje, wydobywając kształty piramid widoczne zza spoconej szyby. Później, Uświadamiam sobie, że chyba wszystkie hotele w okolicy mają widok na piramidy. Trudno byłoby je zasłonić.
Wstajemy na tyle późno, że śniadanie niemal nam ucieka. Hotel to dziwna hybryda: trochę luksusowy, trochę nie, trochę resort, trochę guesthouse. Po śniadaniu rozważamy basen – na dachu ale to byłaby trochę profanacja. Rozmawiamy z obsługą i gośćmi, głównie o widokach za oknem i na talerzu. A to wszystko zaledwie 10 godzin od momentu, gdy opuściliśmy “nie nasz dom” na Ursynowie.
Podejdźmy bliżej
Choć z okna piramidy widać jak na dłoni, dotarcie do nich pieszo zajmuje godzinę. Miasto już dawno obudziło się do życia – zakurzone ulice, dźwięki klaksonów, zapachy kawy, tytoniu i cynamonu i oczywiście spalin. Gdy zbliżamy się do kompleksu, pojawiają się coraz bardziej nachalni naganiacze – „Camel ride, my friend!”, „VIP ticket, good price!”. Klasyka.
Wejście od strony Sfinksa okazuje się co najmniej zaskakujące. Punkt sprzedaży biletów wygląda jak kontener postawiony obok śmietnika. Kilku typków pochyla się nad metalową beczką z palącym się ogniem. Klimat bardziej przypomina przedmieścia Caracas, niż wejście do największej atrakcji Egiptu. Bilet można kupić online, co pewnie jest wygodniejsze, szybsze i pozbawione takich atrakcji.
Zasady (nie)oczywiste
Przechodzimy przez bramki i okazuje się, że Na teren piramid można wnieść niemal wszystko – oprócz więcej niż jednego obiektywu do aparatu. Serio. Arbuz? Można. Bezalkoholowe piwo? Proszę bardzo. Ale drugi obiektyw? Nie. Po burzliwych negocjacjach i przywoływaniu osiągnięć polskiej archeologii, kobietka z ochrony wpuszcza każde z nas z jednym obiektywem.
Sfinks – kamienna zagadka
Najpierw wita nas Wielki Sfinks. I mimo, że jego zdjęcie to ikona rozpoznawalna na całym świecie jak “Mona Lisa”, to widok na żywo robi piorunujące wrażenie. Kolosalna rzeźba wykuta z jednego bloku wapienia – ciało lwa, głowa człowieka (prawdopodobnie faraona Chefrena) ma ponad 20 metrów wysokości i prawie 74 metry długości. Patrzy na “nadciągającą” Gizę – od ponad 4 tysięcy lat – w milczeniu, z kamienną, lekko ironiczną miną.
Barierki i budki z pamiątkami trochę psują klimat, ale za to praktycznie nie ma turystów.
Piramidy kameralnie
Podchodzimy pod Wielką Piramidę Cheopsa (Chufu) – najwyższą i najstarszą z trzech. Ponad 4 tysiące lat historii, 138 metrów wysokości (kiedyś 146), ponad 2 miliony bloków kamiennych, z których każdy waży kilka ton. Żadne zdjęcie nie odda jej ogromu ale mimo to “trzaskam” bez opamiętania.
Tuż obok – Piramida Chefrena (ta z zachowanym fragmentem oryginalnego pokrycia na czubku) oraz najmniejsza, Piramida Mykerinosa. I chociaż mniejsze – nadal ogromne, dumnie stoją na skraju pustyni. W tle – niebieskie niebo, piasek pustyni i zbliżające się jak pasożyt zabudowania rozrastającej się Gizy.
Nadal prawie nie ma turystów i można robić zdjęcia bez tłumów w kadrze. To rzadki luksus i uśmiech od losu, być w takim miejscu i mieć je prawie na wyłączność.
Edgar, papirus i perfumy
Po wyjściu zaczepia nas Edgar. Twierdzi, że jest właścicielem fabryki papirusu i perfum. Oczywiście nic z tego nie jest prawdą. Ale dajemy się ponieść arabskiej fantazji. Robię sensację bo chcę kupić czyste arkusze papirusu bez mniej lub bardziej kiczowatych obrazków. Są one, przygotowywane ręcznie i mają ciekawą strukturę. Będą świetnym tworzywem dla moich zdjęć wykonanych w technice cyjanotypii. Zdjęć oczywiście z Egiptu.